Liczba wyświetleń: 12742
POPRZEDNIĄ
NASTĘPNĄ
Jezioro Titicaca położone jest na wysokości 3800 m.n.p.m. i jest najwyżej położonym zbiornikiem wodnym, na którym dopuszczona jest żegluga. W języku keczua (urzędowym dla Boliwii i Peru) zwą je Titikaka i z taką nazwą można się tu powszechnie spotkać. Pomimo sporej wysokości, panuje tu dość sprzyjający klimat, a tylko w nocy daje się odczuć znaczne spadki temperatury. Najciekawszymi miejscami w jego obszarze są wyspy zamieszkałe przez lokalne społeczności kultur andyjskich. Najłatwiej dostępne wyspy postanowiliśmy w obu krajach odwiedzić.
Puno
Nad jezioro przyjechaliśmy nocnym busem z Cuzco. O 5 rano wysiedliśmy w miejscowości Puno, która jest najpopularniejszym peruwiańskim miastem położonym nad Titicaca. Miasto nie należy do najpiękniejszych, co możecie sami ocenić po zdjęciu. Poza nową i zadbaną promenadą, nie sposób było zachwycić się czymś więcej. We mnie szczególne obrzydzenie wzbudziły śmieci, które lokalni mieszkańcy wyrzucają gdziekolwiek – najczęściej do jeziora… Na molo wypiliśmy herbatę z liści koki i stamtąd wybraliśmy się do portu, by złapać mały statek, który zabrał nas na wycieczkę po okolicznych wyspach.
Wyspy Uros i Taquile
Za opłatą 30 soli, popłynęliśmy z turystami oraz mieszkańcami na wyspy Uros. Jest to zespół ponad 70 niewielkich pływających wysp. Buduje się je z trzciny, a podstawą takiej „tratwo-wyspy” są korzenie trawy. Na nich umieszcza się wysuszoną trzcinę, która w przekroju przypomina gąbkę. Wyspy te są bardzo małe, ich powierzchnia waha się od 100 do 300 metrów kwadratowych. Znajdują się na nich niewielkie domki, zamieszkałe przez kilka rodzin na czele z „prezydentem” oraz wieża, której używano do komunikacji z resztą wysp. XXI wiek przyniósł jednak ogólnodostępne telefony komórkowe – posiadają i korzystają z nich oczywiście tylko prezydenci.
Wyspy Uros cały czas konstruowane są w tradycyjny sposób, a na budowę jednej potrzeba aż 8 miesięcy. Choć turystyka jest dziś ważnym elementem życia, mieszkańcy chcą przede wszystkim kultywować tradycje swoich przodków.
Taquile jest naturalną wyspą, oddaloną od Puno ok. 30 km. Rejs małą łódeczką zajmuje niemal 3 godziny. My ten czas spędzamy odpoczywając na dachu, za co później spotyka nas kara w postaci spalonych twarzy – na tej wysokości słońce świeci niemiłosiernie. W Taquile najbardziej charakterystycznym elementem lokalnego folkloru, jest wyrabiana przez mężczyzn odzież z wełny alpak. Tamtejsze rodziny oferują nawet nocleg na wyspie, jednakże my rezygnujemy, bo jeszcze tego samego dnia chcemy się dostać do Boliwii. Dwie godziny wolnego czasu, które tutaj mamy, wystarczają tylko na to, by przejść się na centralny plac, chwilę odpocząć i iść do drugiego portu, z którego wypływa łódź powrotna.
Boliwia
Na dworcu autobusowym dowiadujemy się, że dzisiaj granicy nie przekroczymy, ponieważ biuro imigracyjne jest zamykane na noc. Jako, że w Puno nie chcemy już dłużej zostać i liczymy na to, że uda nam się przejść na boliwijską stronę pieszo, wybieramy się małym busikiem do ostatniego miasta przed granicą. Wysiadając otrzymujemy taką samą informację od kierowcy autobusu. Niezniechęceni idziemy w kierunku granicy. Dookoła nie widać żywej duży i pomimo godziny dopiero 21:00, miasto wydaje się być wymarłe. Drogą wiodącą do przejścia nie jedzie też żaden samochód. W końcu dochodzi do nas, że przejście na teren Boliwii rzeczywiście będzie możliwe dopiero następnego dnia. Znajdujemy bezpieczne miejsce na namiot i planujemy wczesną pobudkę.
Rano dowiadujemy się, że biura policyjne, w których należy załatwić formalności z paszportem i kartami imigracyjnymi będą otwarte dopiero o 7 rano. Mamy jeszcze trochę czasu, więc postanawiamy ugotować posiłek z produktów, które nam zostały. Nasze gotowanie wzbudza duże zainteresowanie wśród lokalnych mieszkańców, a rozmowa z nimi zdecydowanie umila oczekiwanie.
Copacabana
Do miasta dojeżdżamy zaraz po przekroczeniu granicy. Jest ono oddalone od przejścia o 8 km. Na pierwszy rzut oka, ta mała miejscowość sprawia bardzo pozytywne wrażenie. Jest znacznie czyściej niż w Peru, a teren nad jeziorem jest zdecydowanie lepiej zadbany. Po wypiciu małego piwka na plaży, wybieramy się na spacer po mieście. Jako, że kolejną noc planujemy spędzić na wyspie, kupujemy potrzebne nam produkty na targu oraz jemy całkiem smacznego dorsza. W Copacabanie, podobnie jak w Puno, jedną z głównych atrakcji jest wycieczka na okoliczne wyspy jeziora Titicaca. My jesteśmy zdecydowani popłynąć na Isla del Sol, gdzie możemy w spokoju rozbić namiot, ponieważ jest to tam dozwolone.
Isla del Sol
Nauczeni doświadczeniem z poprzedniego rejsu, jesteśmy schowani pod daszkiem oraz uzbrojeni w krem do opalania o wysokim filtrze. Cena za rejs w jedną stronę to 25 bolivianos od osoby (10 bv – 1 euro). Na wyspę dopływamy z innymi turystami, którzy niemal od razu udają się do hosteli licznie spotykanych na Isla del Sol. My idziemy w głąb wyspy, aby znaleźć miejsce na rozbicie namiotu. Szybko jednak okazuje się, że campingu tu nie uświadczysz, a to, co jest zaznaczone na mapie jako camping, to po prostu tereny, na których rozbicie namiotu jest dozwolone. Drogę umilają nam piękne widoki ponad 6 tysięcznych szczytów widoczne po drugiej stronie jeziora oraz liczne wysepki. Na Isla del Sol, podobnie jak na poprzednich wyspach, nie ma samochodów, a prąd wydaje się być tutaj dobrem całkowicie zbędnym. Mieszkańcy wyspy zajmują się głównie rybołówstwem oraz uprawą pól. Nieliczni z nich prowadzą swoje małe knajpki lub sklepiki, które przeznaczone są głównie dla turystów.
Za opłatą 10 boliwianos wchodzimy na zabytkową część wyspy. Przemierzając niewielkie szczyty, docieramy do kamienia, na którym według wierzeń Inków został zrodzony Bóg Słońca. Kawałek dalej, w cudownej scenerii, zatrzymujemy się na chwilę pośród inkaskich ruin. Zatoczkę dla namiotu wybraliśmy już wcześniej. Mieszkańcy czyszczący sieci obok upatrzonego przez nas miejsca, wyrażają zgodę na camping. Nie przeszkadza w tym nawet tabliczka zakazująca rozbijaniu się na tej plaży. Zgodę miejscowych uznajemy za ważniejszą od jakiegoś starego znaku i chwilę przed zapadnięciem zmroku rozbijamy namiot w bajkowej scenerii. Przygotowujemy również wyjątkowo udaną kolację.
Po zimnej nocy, budzi nas poranne słońce i dosyć szybko wyprasza z namiotu. Rejs powrotny mamy dopiero o 13, więc nie musimy się spieszyć. Z powrotem na lądzie od razu wsiadamy do busa, który zabierze nas do stolicy kraju – La Paz.
Tekst: Kali
POPRZEDNIĄ
NASTĘPNĄ
NIEŚCISŁOŚĆ